środa, 14 maja 2014

Czerwień Rubinu

Autor: Kerstin Gier
Wydawnictwo: Egmont
Ocena: 9/10

Pewnego dnia szesnastoletnia Gwen odkrywa, że jest posiadaczką genu podróży w czasie – niespodziewanie przemieszcza się o sto lat wstecz. Okazuje się, że nie jest jedynym podróżnikiem - istnieje całe tajne bractwo, zajmujące się kontrolą dwunastu podróżników w czasie – Gwen jest ostatnim z nich. Szybko odkrywa, że jedenastym jest bardzo atrakcyjny dziewiętnastolatek: Gideon. Ale zakochiwanie się nie jest takie proste gdy się skacze tam i z powrotem w czasie i gdy trzeba wypełnić niebezpieczną misję w XVIII. wieku.

,, - No to twój dziadek też był gejem - oznajmił Gordon.
- Ty po prostu jesteś zazdrosny - podsumowała Cynthia.
- Zazdrosny? Ja? O tego mięczaka?
- Oczywiście. Dlatego, że pan Whitman jest najprzystojniejszym, najbardziej męskim, najmądrzejszym heteroseksualnym mężczyzną, jaki w ogóle istnieje. I dlatego, że wyglądasz przy nim jak mały, głupi, śmieszny chłopczyk.
- Dzięki za komplement - powiedział pan Whitman."
Książka przeczytana przeze mnie całkiem dawno, ale jakoś nie miałam jak napisać recenzji. Ta historia jest trochę jak... żelki. Im dłużej je jesz, tym lepiej smakują.
Czerwień rubinu trzeba po prostu przetrawić. Gdy minie trochę czasu wydaje się jeszcze cudowniejsza.
Ale dość pisania o niczym.

Historia ta - jak zresztą mogliście przeczytać w opisie - opowiada o "przygodach" lekkomyślnej, szesnastoletniej Gwendolyn Shepherd, która urodziła się w rodzinie, w której rodzą się podróżniczki w czasie. Gwenny "zrządzeniem losu" urodziła się dzień przed terminem, w którym na świat miał wyjść rubin, 12 podróżniczka w czasie.

Tak, to jest zagmatwane. 

Nagle okazuje się - co naprawdę "baaardzo trudno było przewidzieć" - że to nie Charlotta, kuzynka, ale Gwen jest podróżniczką w czasie. Zupełnie nieprzygotowana zostaje wrzucona na głęboką wodę i ma za zadanie napełnić chronograf, maszynę do cofania się w czasie krwią pozostałych podróżników.
Jak to autorka zgrabnie ujęła "brzmi gorzej niż brzmiało w mojej głowie".

Niedługo po szokującym odkryciu dziewczyna poznaje 2. podróżnika, bezczelnego, ale piekielnie przystojnego, osiemnastoletniego Gideona de Villiers. Oczywiście-bo-jakże-by-nie-inaczej później z okropnego drania staje się idealnym chłopakiem -.- 

Żeby nie zawracać Wam głowy przejdźmy do sedna. Ta książka jest prze-cu-do-wna. I nie mówcie, że nie, bo odświeżyłam ją sobie 3 dni temu.

Wkurzała mnie trochę postawa głównej bohaterki: "Nienawidzę go! Ale go kocham... Jest okropny! Ale świetnie całuje..." I tak dalej, I tym podobne. Mimo to kocham ich!!! Pokazują, że największy twardziel może być czuły, a największa ciamajda - pewna siebie.

Najlepiej stworzona postacią jest moim zdaniem Leslie, przyjaciółka Gwen, której niestety p. Kerstin Gier poświęciła bardzo mało casu :(

Idealna przyjaciółka - zarwie nockę, żeby sprawdzić jak nazywa się koń Twojego chłopaka, namówi go na randkę z Tobą, załatwi bilety na koncert wokalisty, którego nienawidzi... Anioł, nie człowiek! Szkoda, że ona nie istnieje...

Kocham Trylogię Czasu!

Polecam,
Rachel

1 komentarz:

  1. Ej! A ja? :) Zawsze chciałam być Leslie! (chociaż Leslie z Mostu do Terabithi, ale zawsze)
    Ale też kocham tę książkę! :)

    OdpowiedzUsuń

Podobało się? A może nie? Pozostaw swój ślad, to bardzo motywuje!